RODZICE HELIKOPTERY I DZIECI PŁATKI ŚNIEGU.
Opracowała: Barbara Dytkowska na podstawie artykułów: Zofii Grudzińskiej oraz Joanny Operacz.
Określenie „rodzica helikoptera” zostało po raz pierwszy użyte przez nastolatków, którzy powiedzieli, że ich rodzice mają zwyczaj unosić się nad nimi jak helikopter. Jest to styl sprawowania opieki rodzicielskiej charakteryzujący ludzi, którzy nadmiernie koncentrują się na swoich dzieciach i biorą niemal całkowitą odpowiedzialność za ich sukcesy i porażki, angażują się w ich życie z niemal równą energią, jak w swoje własne.
Pokolenie płatków śniegu – tak niekiedy określa się dzisiejszych nastolatków i dwudziestokilkulatków. „Nie jesteś wyjątkowy. Nie jesteś pięknym i unikalnym płatkiem śniegu” – mówi bohater powieści Fight Club amerykańskiego pisarza Chucka Palahniuka. Wkrótce ten cytat zaczął żyć własnym życiem. „Płatkami śniegu” zaczęto nazywać młodych ludzi przekonanych o swojej wyjątkowości i mających olbrzymie oczekiwania wobec życia. A jednocześnie – nadmiernie wrażliwych, nieodpornych na przeciwności i mało samodzielnych. Z bliska płatek śniegu jest misterny i piękny, każdy jest zupełnie inny. Wielu młodych ludzi postrzega samych siebie właśnie w ten sposób – od początku świata nie urodził się nikt taki jak on/ona. Obiektywnie mają rację, bo każdy człowiek jest przecież bezcenny i unikalny. Ale w ich przypadku owocuje to skrajnym indywidualizmem, nadmierną koncentracją na sobie i roszczeniowością. Niestety, „śnieżynki” są też delikatne jak płatki śniegu. Są przewrażliwione na swoim punkcie, nie znoszą krytyki. Łatwo je urazić, zestresować i wyprowadzić z równowagi. Znacznie częściej niż ich rodzice i dziadkowie cierpią na rozmaite zaburzenia psychiczne. Mają również tendencję do dramatyzowania i przyjmowania roli ofiary. W życiu społecznym taka postawa buduje tzw. kulturę oburzenia – kiedy gniew staje się argumentem w sporze, zastępującym racje i dowody.
Nadopiekuńczy rodzice nie chcą dla dziecka źle, nie uwierzyliby, gdyby im powiedziano, że szkodzą synowi czy córce. Oni naprawdę odczuwają strach przed konsekwencjami: nie tylko zagrożeń dla życia i zdrowia, wypadków transportowych, przemocy, nadużycia substancji psychoaktywnych, ale też skutków otrzymywania niskich ocen, odrzucenia przez rówieśników, porażki na rozmowie kwalifikacyjnej… Takim rodzicom trudno uwierzyć, że szkolne porażki, nieuniknione życiowe nieszczęścia, niedoskonałości w wyglądzie czy kondycji fizycznej, zdrada przyjaciela – są cenną nauką, niekiedy na całe życie. Wielu z nich nie ufa samym sobie, że zdołają wesprzeć dziecko, gdy przeżywa ono smutek. Wolą więc zapobiegać jego potencjalnym przyczynom. Stąd m.in. powszechna jest pomoc rodziców w odrabianiu zadań domowych – można ją tłumaczyć niedostatecznie zrozumiałymi treściami programowymi lub brakiem jasnych instrukcji nauczyciela (zwłaszcza w dobie pandemii i nauczania zdalnego), choć nie da się ukryć, że istnieją inne sposoby rozwiązywania takich problemów.
Misja rodzicielska byłaby łatwiejsza, gdyby nie musiała polegać na balansowaniu na wąskiej linie dzielącej nadmierną opiekuńczość i zaniedbanie. Mama i tata powinni:
- chronić, a jednocześnie wyzwalać samodzielność,
- budować bliskość, ale nie doprowadzać do psychicznego stopienia,
- przekazywać wartości, ale pozwolić na kształtowanie odrębnej tożsamości dziecka z jego własnym światopoglądem.
Gdy rządzi obawa o dziecko, a decyzje podejmowane są w oparciu o czarne scenariusze, trudniej pamiętać, ile pożytecznych rzeczy uczą się dzieci, gdy nie kierujemy ich każdym krokiem. Trudno nie zwątpić, gdy kilkulatek krzyczy z bólu, bo rozbił kolano, absolwent podstawówki nie dostaje się do wymarzonej szkoły a nastolatka rozpacza po zdradzie przyjaciółki. Przychodzą wyrzuty sumienia („Trzeba było nie wypuszczać na podwórko”, „Powinniśmy lepiej przekonywać, żeby brało korepetycje”, „Czemu nie zabroniłam im się spotykać, przecież widziałam, że nie myśli o niej poważnie”. Należy jednak mieć świadomość, że dziecko musi gromadzić różne (także trudne) doświadczenia, bo uczy się nie tylko, jak sobie z nimi radzić, ale dostaje wspaniałą lekcję, że da się je przeżyć. Jednak skutki takiego podejścia będą widoczne w przyszłości, a nie tu i teraz. nie da się zaprzeczyć, że na krótką metę przynosi on korzyści. Rodzice wyręczający dziecko w odrabianiu lekcji zapewnią mu lepsze stopnie (szczególnie teraz, gdy w zdalnej szkole można na paluszkach „wejść do klasy” i siedzieć za zasięgiem ekranu, podpowiadać dziecku osobiście!). Kiedy rodzice doniosą zapomniane buty, pociecha nie straci udziału w meczu i zachowa dobrą opinię kolegów i trenera. Dziecko w ten sposób „zaopiekowane” odniesie sukces, konkurując z osobami, które wszystko robią samodzielnie. Takie rodzicielstwo na dłuższą metę odbija się czkawką, a dzieci tzw. helikopterów szybko tracą wczesną przewagę. Przegrywają na wielu polach: zdrowia fizycznego i psychicznego, podstawowych umiejętności życiowych, a nawet – paradoksalnie – na pewności siebie. Warto ostrzec „zbyt kochających” rodziców, że narażają swoje dzieci na przykre konsekwencje. Oto kilka z nich:
- Negatywne skutki zdrowotne Nadopiekuńczy styl rodzicielstwa negatywnie odbija się na zdrowiu dzieci. Większość dzieci z nadopiekuńczych rodzin jest bardziej narażona na problemy zdrowotne, bo w dzieciństwie nie nauczyli się pewnych nawyków – rodzice zawsze mówili im, kiedy iść spać, kiedy ćwiczyć i co jeść. Gdy dorośli wciąż przypominają, dziecko nie uczy się samodzielnie dbać o własny organizm.
- Szkodliwe poczucie wyjątkowości Nadopiekuńczy, często wręcz bałwochwalczy stosunek rodziców do dzieci skutkuje u nich specyficznym obrazem samego siebie: czują się „uprawnieni”, uprzywilejowani – i to wyłącznie z racji istnienia. Są wszak jak centrum wszechświata, a przynajmniej zajmują w nim najważniejszą rolę! Stąd łatwo im utwierdzić się w przekonaniu, że są wyjątkowe. Z tej iluzji brutalnie budzi je świat, gdy stają się pełnoletnie lub gdy wreszcie wychodzą z rodzicielskiego domu. Nierzadko (i nie bez przyczyny) opóźniają to wyjście, jak mogą. To skrzywienie postrzegania swojej pozycji w świecie może spowodować, że osoby te odczuwają prawo do tego, by czuć się nieustannie rozczarowane.
- Nadwrażliwość emocjonalna Prawidłowy rozwój emocjonalny oznacza, że wrażliwe początkowo systemy odczuwania i regulacji emocji dojrzewają, człowiek staje się coraz sprawniejszy w kontrolowaniu przeżywania emocji i w radzeniu sobie z ich oddziaływaniem. Uczy się znosić frustrację, przekuwać smutki w pozytywne działania, agresję rozładowywać w przyjęty społecznie sposób. Dzieci nadopiekuńczych rodziców nie musiały regulować swoich emocji, bo rodzice robili to za nie: rozweselali w smutku, uspokajali lub przekupywali w złości. Brak umiejętności radzenia sobie z emocjami staje się naprawdę dużym problemem, gdy młodzi ludzie opuszczają dom rodzinny. Dzieci nadopiekuńczych rodziców częściej cierpią na depresję i zgłaszają niższe od rówieśników zadowolenie z życia. Paradoksalnie cierpią bardziej.
- Podwyższone ryzyko uzależnienia od leków Dzieci nadopiekuńczych rodziców nie tolerują poczucia dyskomfortu, bo były troskliwie chronione przed bólem i są przyzwyczajone do natychmiastowej gratyfikacji. Szybko więc sięgają po lekarstwa – ból czy dolegliwości mają ustąpić natychmiast.
- Brak umiejętności planowania i znajomości samego siebie Życie dzieci rodziców helikopterów przeważnie jest bardzo zorganizowane (przez rodziców, rzecz jasna!), a ich czas ściśle regulowany, mają też mnóstwo zajęć dodatkowych. Nie ćwiczą więc pożytecznej umiejętności organizowania sobie życia, znajdowania własnych zainteresowań i zajęć, które je będą pozytywnie stymulować, czyli umiejętności ważnych w budowaniu własnej ścieżki sukcesu. Jako osoby dorosłe wykazują się mniejszym poziomem kontroli poznawczej i motywacji koniecznej do podejmowania znaczących wyzwań.
Wielkimi winowajcami są też media społecznościowe, które rozbudowują międzyludzkie relacje w internecie kosztem tych w realnym świecie i budują w młodych ludziach dziwaczne przekonania na własny temat, będące mieszanką zawyżonej i zaniżonej samooceny.
Jak uratować swoje dziecko przed losem „śnieżynki”? Nie dawać mu za wcześnie smartfona, a później ograniczyć ten kontakt do minimum. A przede wszystkim – pozwalać dziecku samodzielnie poznawać świat i brać się z nim za bary. Wyzwanie, porażka, regeneracja, wnioski – właśnie tak uczymy się, jak w końcu osiągnąć sukces.